wtorek, 13 października 2020

Praca praca, powroty nocą i moje ostatnie odżywianie.

 Hej.

Postanowiłam pisać bloga w moje dni wolne i zdawać relację co u mnie słychać. Mam nadzieję, że raz w tygodniu lub dwa będą posty. Chciałabym być systematyczna i uczyć się tego. I oczywiście mieć pamiątkę dla samej siebie za kilka lat, kiedy tu wrócę. 

Ostatnie dni były męczące w pracy. Trochę poczułam się niesprawiedliwie potraktowana i nawet łezka w oku mi się zakręciła. Staram się dać z siebie wszystko, mam wrażenie że większość swoich sił zostawiam właśnie tam. Okazuje się jednak, że i tak nikt nie docenia tego co robię, jestem potrzebna tylko wtedy, kiedy trzeba. Bardzo byłam zła, kiedy zostałam wysłana prawie w środku nocy do domu, o 4 rano. Musiałam potem wracać 45 minut pieszo wśród nieoświetlonych uliczek, do tego pustych. Oczywiście szłam z duszą na ramieniu, bo moje miasto to miasto imigrantów o różnej nacji. Większość z nich nie chcielibyście spotkać w środku nocy. Parę razy przechodziłam na drugą stronę, kiedy szedł samotny mężczyzna z naprzeciwka. Jak na złość mój P. nie odbierał telefonu, bo spał. Na szczęście przełamałam strach i jakoś dotarłam do domu. Gdybym miała wracać o 2 czy 3 w nocy, nie zdecydowałabym się. O 4 powiedzmy, że sporadycznie już ktoś idzie do pracy, chociaż akurat nie ma to znaczenia. Tak czy siak byłam bardzo zła, bo robota była i do tej 6 rano mogłam cokolwiek robić. Kolejnego zaś dnia dostałam sms czy mogę przyjść na 6 rano w poniedziałek. A ja byłam po nocnej zmianie z soboty na niedzielę. Obudziłam się w południe, by zaraz znów iść spać i wstać o 4 rano. Nie udało mi się zmrużyć oka ani na sekundę. Do tego obcy ludzie, bo nie moja zmiana. No i domiar złego trafiło mi się mycie maszyn, więc wróciłam do domu zmęczona, niewyspana i przemoczona bo po pracy padał jeszcze deszcz. Postanowiłam jednak zrobić zakupy, by wtorek mieć wolny cały dla siebie. A w środę czyli jutro znów pobudka o 4 rano i powrót po 18. I takie to moje życie za granicą, mało czasu na życie prywatne, a kiedy trochę wolnego odsypiam i regeneruję ból mięśni i kręgosłupa. No ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Sama tego chciałam, chociaż drugi raz bym się nie zdecydowała na ten krok.

Obiady w dni pracujące jem po 19, jeśli mam na ranną zmianę. Muszę jakoś to zmienić, bo nie dość że późna pora, dla żołądka niezdrowo, to jeszcze tyję, bo potem zaraz kładę się spać. Chyba więc albo zrezygnuję z obiadów całkowicie i zjem jakąś sałatkę, albo trzeba wymyślić coś innego. Do pracy jakoś nie umiem brać obiadów, bo na przerwie każdy zagląda każdemu w "talerz". A jak jeszcze ma jakiś zapach ryby, to zaraz i krzywo patrzą, bo jak tak można. Pamiętam jak kiedyś kolega przyniósł wędzoną rybę i odgrzał ją w mikrofali a zapach rozniósł się na całą kantynę. Jakie były rozmowy za jego plecami, naśmiewanie się. Ludzie są wredni, może nie wszyscy, ale na palcach jednej ręki mogłabym policzyć tych normalniejszych. 

Wczoraj z braku czasu, wypróbowałam nowe danie z supermarketu Asda. Był to makaron z brokułami i łososiem. Za 1,50 funta powiedzmy że zaspokoiłam głód, ale do rewelacji ta potrawa nie należała. Sos bez smaku, niedoprawiony, musiałam trochę posolić. Do tego znalazłam w przecenie sushi, za całe 5 pensów. W Anglii na przecenach można się nieźle najeść. Niestety też mi nie smakowało. A oba dania prezentowały się tak (sorry za jakość)



Po pracy padłam o 21 spać, więc sami widzicie że zaraz po jedzeniu. Spałam aż do 9 rano. Z początku wydawało mi się, że czuję się super wyspana, no bo tyle godzin snu ale w południe zdrzemnęłam się jeszcze godzinkę. Nad ranem poczytałam trochę ebooka Remigiusza Mroza "Kasacja". Nawet przyjemnie się czyta, chociaż myślałam że książka będzie całkiem o czym innym. 60% książki za mną i mam nadzieję że na dniach ją przeczytam. Tylko nie wiem, czy sięgać dalej po drugi tom z tej serii czy wybrać całkiem inną lekturę. Muszę się zastanowić. 

Miałam dziś w planach tyle rzeczy. Chciałam zrobić jogę, kisiel z gruszek, ciasteczka w kształcie figi, zjeść obiad o normalnej porze, szydełkować, zadbać o siebie. No cóż...Jedynie udało mi się zrobić na obiad serowe kotlety w kapuście, bo też chciałam już rezygnować i z tego. Powiedziałam sobie jednak "spróbuj", może wcale aż tak dużo roboty przy tym nie ma i rzeczywiście 40 minut stania w kuchni i danie wyszło przepyszne.

Na śniadanie zrobiłam sobie omlet z masłem orzechowym, a do kawy wypróbowałam nowe kupne ciastka z Asdy. Niestety też mi nie smakowały, jabłka w ogóle nie przypominały jabłek a samo ciasto miało posmak gorzkawy i sztuczny. Ale za takie pieniądze nie spodziewałam się, że będą pyszne. Jednak drugi raz ich nie kupię. Wieczorem wypiłam miętkę, tą akurat mogę pić hektolitrami.


I tak wyglądały moje ostatnie dwa dni. Praca, praca i  odsypianie. 

W ogóle to muszę siąść i uzupełnić w końcu moje listy "marzeń". Wykreślić niektóre punkty, dopisać nowe itp. A teraz idę myć się, myć włosy i kłaść się do łóżka, bo przede mną dwa dni pracy (o ile mi nie zmienią) od 6 rano do 18 wieczór. Jutro i pojutrze więc posta nie będzie. Potem mam nadzieję 3 dni wolnego więc może uda się coś naskrobać. Do zobaczenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia