piątek, 16 października 2020

Boże ciało, joga i kisiel z gruszek

Witam :)

Od piątku mam trzy dni wolnego, więc bardzo się cieszę. Zazwyczaj mam dwa lub półtora. Możliwe, że znów szykują nam się zmiany shiftów. Jeśli siostra powiedziała mi prawdę, będziemy pracować albo na ranki albo na nocki. Jakoś nie chce mi się w to jednak wierzyć, bo z opowieści ludzi wiem, że raczej znajdą mało chętnych osób na nocki. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś w poniedziałek.

Dzisiejszy dzień wykorzystałam połowicznie, bo jak zawsze lenistwo wzięło górę, a trochę i za sprawą babskich dni nie chciało mi się nic robić. Wczoraj z moim P. obejrzeliśmy na Netflix film "Boże ciało".

 


Świetny film, mnie się bardzo podobał. Czytałam opinie na Filmwebie i wielu ludzi go krytykowało, w sumie każdy ma prawo do własnego zdania. Dla mnie jeden z lepszych jakie ostatnio oglądałam, a zazwyczaj same szmiry mi się trafiały. Jedynie co mi przeszkadzało w Bożym ciele to za duża dawka wulgaryzmów i oczywiście sceny seksualne. Przez to wiem, że już moim rodzicom go nie polecę, bo oni takich filmów nie tolerują, chociaż sama treść na pewno by im się podobała. Bardzo podobał mi się też aktor, który wcielił się w główną rolę, i nie mówię tu o wyglądzie ale o całokształcie. Film ponoć oparty na prawdziwych wydarzeniach, chociaż pierwszy raz słyszę taką historię by młody chłopak z marginesu udawał księdza. Muszę przegrzebać internet, czy takie zdarzenie miało miejsce bo bardzo mnie to zainteresowało. A Wy oglądaliście ten film?

Oczywiście przez film poszłam spać o 3 w nocy, a wstałam przed 11. W nocy średnio mi się spało, jakoś nie mogłam zasnąć. Ogarnęłam się jednak po wstaniu, zjadłam owsiankę, umyłam się, nałożyłam kwas hialuronowy na twarz, krem z filtrem 50, a nawet umyłam zęby po kawie bo staram się o tym pamiętać. W południe zrobiłam sobie herbatkę, po którą bardzo rzadko sięgam, bo zazwyczaj do obiadu piję zieloną. 

 


Herbatka pochodzi z Rygi i jest z dodatkami płatków róży i aksamitki (o ile mój translator dobrze przetłumaczył) oraz rumu. Muszę w końcu pozbyć się zapasów herbaty, bo tyle nowości do wypróbowania a miejsca w szafce brak. A ja jestem miłośniczką wszelkich herbat, kaw i ziółek. Nie przepadam za to za sokami, napojami gazowanymi i rzadko je kupuję.

Zrobiłam dziś w końcu dwa treningi jogi na ból lędźwi. Jeden z Olą Żelazo, a drugi z Gosią Mostowską. Ostatnio bardzo mi dokucza ból w dole pleców, wstaję z kanapy jak połamana i czuję że coś złego dzieje się z moim kręgosłupem. Muszę więc teraz o niego zadbać, chociaż nie wiem czy nie za późno na to, a praca też niestety jest jaka jest. Pracy póki co nie zmienię, ale poćwiczyć mogę, bo to nie jest niewiadomo jaki wysiłek, a przynosi ulgę. Poza tym problem z kręgosłupem miała moja babcia, teraz moja mama i niestety i mi w genach też to się dostało, bo siostrze chyba raczej średnio.


 

Na obiad dziś jadłam przepyszne schabowe króla Ludwiczka z pieczonymi ziemniaczkami i surówką. Schabowe robił mój P. więc jestem mu za to wdzięczna, że nie musiałam dzisiaj stać w kuchni. Zrobiłam jedynie kisiel z gruszek z dodatkiem bitej śmietany, cynamonu i płatków migdałowych. Nawet nie wiedziałam, że kisiel się tak łatwo robi, zawsze jadłam te kupne. A od kiedy mieszkam w UK w ogóle bardzo rzadko jadłam kisiel. Jednak jak trafiłam przypadkowo na zdjęcie w internecie, to musiałam go zrobić. Tylko wyszedł mi trochę za rzadki, albo za krótko go gotowałam albo gruszki miały już w sobie za dużo wody, bo były bardzo dojrzałe. Na pewno jednak będę robić od teraz takie domowe kisiele, tyle że z różnymi owocami.






I tak dzisiaj zleciał mi piątek, trochę na gotowaniu, trochę na rozmowach z mamą i siostrą, trochę na przeglądaniu wiadomości na świecie i jodze. A teraz czas na miętę i dalszy relaks, może film albo wieczór z Mrozem.

wtorek, 13 października 2020

Praca praca, powroty nocą i moje ostatnie odżywianie.

 Hej.

Postanowiłam pisać bloga w moje dni wolne i zdawać relację co u mnie słychać. Mam nadzieję, że raz w tygodniu lub dwa będą posty. Chciałabym być systematyczna i uczyć się tego. I oczywiście mieć pamiątkę dla samej siebie za kilka lat, kiedy tu wrócę. 

Ostatnie dni były męczące w pracy. Trochę poczułam się niesprawiedliwie potraktowana i nawet łezka w oku mi się zakręciła. Staram się dać z siebie wszystko, mam wrażenie że większość swoich sił zostawiam właśnie tam. Okazuje się jednak, że i tak nikt nie docenia tego co robię, jestem potrzebna tylko wtedy, kiedy trzeba. Bardzo byłam zła, kiedy zostałam wysłana prawie w środku nocy do domu, o 4 rano. Musiałam potem wracać 45 minut pieszo wśród nieoświetlonych uliczek, do tego pustych. Oczywiście szłam z duszą na ramieniu, bo moje miasto to miasto imigrantów o różnej nacji. Większość z nich nie chcielibyście spotkać w środku nocy. Parę razy przechodziłam na drugą stronę, kiedy szedł samotny mężczyzna z naprzeciwka. Jak na złość mój P. nie odbierał telefonu, bo spał. Na szczęście przełamałam strach i jakoś dotarłam do domu. Gdybym miała wracać o 2 czy 3 w nocy, nie zdecydowałabym się. O 4 powiedzmy, że sporadycznie już ktoś idzie do pracy, chociaż akurat nie ma to znaczenia. Tak czy siak byłam bardzo zła, bo robota była i do tej 6 rano mogłam cokolwiek robić. Kolejnego zaś dnia dostałam sms czy mogę przyjść na 6 rano w poniedziałek. A ja byłam po nocnej zmianie z soboty na niedzielę. Obudziłam się w południe, by zaraz znów iść spać i wstać o 4 rano. Nie udało mi się zmrużyć oka ani na sekundę. Do tego obcy ludzie, bo nie moja zmiana. No i domiar złego trafiło mi się mycie maszyn, więc wróciłam do domu zmęczona, niewyspana i przemoczona bo po pracy padał jeszcze deszcz. Postanowiłam jednak zrobić zakupy, by wtorek mieć wolny cały dla siebie. A w środę czyli jutro znów pobudka o 4 rano i powrót po 18. I takie to moje życie za granicą, mało czasu na życie prywatne, a kiedy trochę wolnego odsypiam i regeneruję ból mięśni i kręgosłupa. No ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Sama tego chciałam, chociaż drugi raz bym się nie zdecydowała na ten krok.

Obiady w dni pracujące jem po 19, jeśli mam na ranną zmianę. Muszę jakoś to zmienić, bo nie dość że późna pora, dla żołądka niezdrowo, to jeszcze tyję, bo potem zaraz kładę się spać. Chyba więc albo zrezygnuję z obiadów całkowicie i zjem jakąś sałatkę, albo trzeba wymyślić coś innego. Do pracy jakoś nie umiem brać obiadów, bo na przerwie każdy zagląda każdemu w "talerz". A jak jeszcze ma jakiś zapach ryby, to zaraz i krzywo patrzą, bo jak tak można. Pamiętam jak kiedyś kolega przyniósł wędzoną rybę i odgrzał ją w mikrofali a zapach rozniósł się na całą kantynę. Jakie były rozmowy za jego plecami, naśmiewanie się. Ludzie są wredni, może nie wszyscy, ale na palcach jednej ręki mogłabym policzyć tych normalniejszych. 

Wczoraj z braku czasu, wypróbowałam nowe danie z supermarketu Asda. Był to makaron z brokułami i łososiem. Za 1,50 funta powiedzmy że zaspokoiłam głód, ale do rewelacji ta potrawa nie należała. Sos bez smaku, niedoprawiony, musiałam trochę posolić. Do tego znalazłam w przecenie sushi, za całe 5 pensów. W Anglii na przecenach można się nieźle najeść. Niestety też mi nie smakowało. A oba dania prezentowały się tak (sorry za jakość)



Po pracy padłam o 21 spać, więc sami widzicie że zaraz po jedzeniu. Spałam aż do 9 rano. Z początku wydawało mi się, że czuję się super wyspana, no bo tyle godzin snu ale w południe zdrzemnęłam się jeszcze godzinkę. Nad ranem poczytałam trochę ebooka Remigiusza Mroza "Kasacja". Nawet przyjemnie się czyta, chociaż myślałam że książka będzie całkiem o czym innym. 60% książki za mną i mam nadzieję że na dniach ją przeczytam. Tylko nie wiem, czy sięgać dalej po drugi tom z tej serii czy wybrać całkiem inną lekturę. Muszę się zastanowić. 

Miałam dziś w planach tyle rzeczy. Chciałam zrobić jogę, kisiel z gruszek, ciasteczka w kształcie figi, zjeść obiad o normalnej porze, szydełkować, zadbać o siebie. No cóż...Jedynie udało mi się zrobić na obiad serowe kotlety w kapuście, bo też chciałam już rezygnować i z tego. Powiedziałam sobie jednak "spróbuj", może wcale aż tak dużo roboty przy tym nie ma i rzeczywiście 40 minut stania w kuchni i danie wyszło przepyszne.

Na śniadanie zrobiłam sobie omlet z masłem orzechowym, a do kawy wypróbowałam nowe kupne ciastka z Asdy. Niestety też mi nie smakowały, jabłka w ogóle nie przypominały jabłek a samo ciasto miało posmak gorzkawy i sztuczny. Ale za takie pieniądze nie spodziewałam się, że będą pyszne. Jednak drugi raz ich nie kupię. Wieczorem wypiłam miętkę, tą akurat mogę pić hektolitrami.


I tak wyglądały moje ostatnie dwa dni. Praca, praca i  odsypianie. 

W ogóle to muszę siąść i uzupełnić w końcu moje listy "marzeń". Wykreślić niektóre punkty, dopisać nowe itp. A teraz idę myć się, myć włosy i kłaść się do łóżka, bo przede mną dwa dni pracy (o ile mi nie zmienią) od 6 rano do 18 wieczór. Jutro i pojutrze więc posta nie będzie. Potem mam nadzieję 3 dni wolnego więc może uda się coś naskrobać. Do zobaczenia.


sobota, 3 października 2020

Moje hobby - szydełkowe zabawki

 Hejka :)

W ostatnim poście pisałam że nic mnie nie cieszy. Nadal tak jest, ale staram się o tym jak najmniej myśleć. Od kiedy oglądam na YT kanał "karolinag" (swoją drogą polecam, zwłaszcza jeśli ktoś ma dzieci w podobnym wieku) stwierdzam, że za dużo się użalam tutaj. Nie chcę być taka, zwłaszcza że mało kto lubi osoby marudne i wiecznie narzekające. To miał być blog o spełnianiu marzeń, a nie wiecznym marudzeniu. Postaram się więc publikować tu bardziej radosne posty i pokazać, że działam a nie stoję w miejscu. 

Obiecałam Wam, że pokażę czym ostatnio się zajmuję, co pochłania mój czas od kilku dni. Jak wiecie, staram się szydełkować, bo bardzo to lubię i mimo braku czasu zawzięłam się i skończyłam kolejną zabawkę w stylu amigurumi. Ba, w kolejny wieczór zrobiłam połowę kolejnej. Jakby tego było mało chcę spróbować swych sił w nowej dziedzinie, a mianowicie makramach. Zamówiłam już sznurek, który wczoraj dostarczył mi listonosz. Teraz tylko muszę pooglądać jak się robi makramy i spróbować samemu stworzyć coś na początek prostego.

A oto efekty mojej dłubaniny. Widzę jeszcze sporo błędów, ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. Chciałabym się tym zajmować bardziej poważnie i może czasem dorobić, ale nie nastawiam się na to.





I jak Wam się podobają moje robótki? Lubicie takie rzeczy? Widzielibyście u siebie w domu takie ręcznie robione zabawki?

niedziela, 20 września 2020

Nic mnie nie cieszy

 Hej!

Urlop dobiegł końca. Nie wykorzystałam go tak jak bym tego chciała. Marzyłam o jakiejś podróży do innego miasta w Anglii, jednak pandemia wirusa zrobiła swoje. Dwa tygodnie spędziłam je w swoim mieście, trochę spacerując, trochę nadrabiając zaległości czytelnicze a trochę gotując. Mimo to chyba odpoczęłam i fizycznie i psychicznie. 

W pracy nastąpiły małe zmiany techniczne. Z powodu wirusa oddzielono jedną halę od drugiej i mamy teraz nowe pomieszczenia z szafkami, nowe toalety i nową kantynę. Niestety dla mnie zmiany są na gorsze, bo nie dość że długa droga do szafek po jedzenie, to jeszcze kantyna i toalety są na dworze. Teraz póki ciepło jest ok, ale jakoś nie wyobrażam sobie chodzić w zimie czy ulewnym deszczu do toalety podobnej do toi toi. A takie nam teraz zrobili, małe, ciasne i  ciemne światło w środku, że nawet dobrze nie przejrzę się w lustrze. No ale co zrobić, muszę się dostosować. Wszystko idzie ku złemu, zamiast lepiej, jest gorzej a wymagania w pracy też coraz większe. Zero zrozumienia i szacunku do drugiego człowieka. Ta fabryka przestaje mi się pomału podobać, to już nie to co było 6 lat temu. Zdrowie też siada, więc nie wiem jak długo będę w stanie tam jeszcze wytrzymać, zwłaszcza że pracuję teraz nie 8h a 12h. Póki co trzymam się jakoś jeszcze. Straciłam jednak ulubioną koleżankę, została mi tylko jedna. Jeśli i ona odejdzie, to chyba i ja zacznę coś szukać. Zobaczymy.

Ostatnio bardzo dużo myślę, dużo się też smucę, bo chyba już nie jestem tą osobą co była ileś lat temu. Moja głowa stała się ciężka, ciało również. Najchętniej bym tylko siedziała na kanapie lub leżała. Nawet spacery mnie nie cieszą jak kiedyś. Wcześniej jak nie wyszłam na świeże powietrze, to mnie nosiło, teraz jest mi to obojętne. Nie cieszy mnie praktycznie nic. I mimo że nie pokazuję tego na co dzień w pracy czy bliskim (no może poza moim P.) to niestety taka jest prawda. Chyba jakaś depresja mnie dopadła. Może to mieszkanie na mnie tak wpływa, bo jest ciemne, zero w nim słońca. A może zagubiłam się we wszystkim i nie potrafię już ustalić, czego tak naprawdę chcę. Niby cały czas powtarzam sobie, że powinnam się cieszyć z małych rzeczy ale kiedyś przychodziło mi to bardzo łatwo. A teraz chciałabym więcej i więcej. Może potrzebuję więcej pochwał, bo wszystko co robię, przeważnie widzi tylko P. a on też często nie docenia mojej pracy.  

Jeszcze żeby tego było mało, 4 dni temu były moje imieniny....niestety z najbliższej rodziny nikt nie pamiętał, również i P. :(

Ogólnie żeby nie było że narzekam staram się coś robić: więcej czytam, więcej oglądam, więcej gotuję, wymyślam co chwila nowe obiady, staram się spacerować, nawet parę razy poćwiczyłam. Zabrałam się też za zaległe robótki szydełkowe. Ale...

W następnym poście postaram się pokazać Wam moje fit ciasto z batatów oraz czym ostatnio się zajmowałam. Ten post już niech zostanie taki marudny, bez fotek.

 







czwartek, 3 września 2020

Łowy z lumpeksu i Halloween w UK

Kilka dni urlopu za mną. I dwa dni walki z bezsennością. Jeden dzień na plus, drugi na minus. Mimo że poszłam tak jak sobie obiecałam najdalej spać o 1.00, nie zmrużyłam oka do rana. Wczoraj za to położyłam się o 23 i spałabym w miarę dobrze, gdyby nie częste pobudki. Wieczorem wybrałam się na krótki spacer, żeby nie zasnąć za wcześnie. Poszłam też do TKMaxx z myślą kupna lusterka na parapet do łazienki, ale stwierdziłam że na szybko nie ma co kupować. Chcę uczyć się cierpliwości i nie żałować swoich wyborów. Zdziwiło mnie jednak, że w sklepach UK już można zaopatrzyć się w stroje i gadżety na Halloween. Jeszcze dobrze upały nie minęły, a tu w sklepach już jesień. Wariacja. Za miesiąc pewnie wystawią bombki, choinki na Boże Narodzenie. Lubicie TK Maxx? bo ja bardzo. Można znaleźć w nim ciekawe perełki do domu i nie tylko.










Dziś za to wybrałam się do biblioteki z myślą wypożyczenia nowych książek. Niestety wróciłam z niczym, bo wejść i samemu wybrać książki które nas ciekawią nie można. To jakaś paranoja. Ja rozumiem, że panuje wirus, ale w takim razie czemu tyle otwartych pubów i restauracji, gdzie ludzie siedzą obok siebie bez maseczek, a w bibliotece gdzie ludzi przebywa naprawdę mało nie da się nic wypożyczyć. Ciekawe jak długo będą trwać takie ograniczenia? Byłam też w przychodni, bo potrzebuję jeden dokument - sytuacja ta sama co w bibliotece. Wszystko telefonicznie. A najlepiej byś wcale nie chorował, nie dzwonił i nie zawracał im głowy.
Przez to wszystko że plecak był pusty (bez książek), poszłam do centrum i pozwiedzałam kilka lumpeksów. Wydałam około 20 funtów na kilka drobiazgów. A oto moje łowy lumpeksowe. Nie patrzcie na moje paznokcie. Uroki pracy fizycznej








wtorek, 1 września 2020

Kalendarz przeczytanych stron. Hello September.

Hello September :)

Jesień idzie do nas wielkimi krokami. Nie wiem jak w Polsce, ale w UK pomału kończą się upały. Sezon na ciepły sweter i herbatę uważam za otwarty. Ostatni tydzień w Anglii był deszczowy i pochmurny. W domu od razu zrobiło się chłodniej. Może jeszcze przyjdą cieplejsze dni, jednak pierwsze oznaki jesieni można było już odczuć w ostatnich dniach.

Zastanawiam się czy zrobić listę planów na wrzesień czy sobie odpuścić, bo nigdy nie udało mi się  do tej pory wykonać tego co zaplanowałam. A przynajmniej nie w całości. Jednak z drugiej strony mając spisane w zeszycie zadania, cele itp na dany miesiąc czuję większą motywację, przynajmniej na samym początku. Po tygodniu zapominam o wszystkim i odpuszczam. W sierpniu jednak udało mi się spełnić jeden cel z kategorii: książki. A co nim było? Ano czytanie minimum 50 stron dziennie. Było ciężko, nie powiem, parę razy chciałam odpuścić, zwłaszcza w dni kiedy miałam tylko 2 godziny wolnego czasu w ciągu dnia, bo pozostałe godziny zajmowała mi praca i sen. A jak wiecie od czerwca pracuję po 12h dziennie. Jednak uparłam się, że dam radę i udało się. W sierpniu przeczytałam 1981 stron co przekłada się na 3 książki. Może nie jest to imponujący wynik, ale ja jestem z siebie dumna, że wytrwałam. Nie do końca jestem jednak zadowolona, bo często czytałam by zaliczyć te 50 stron, zamiast skupić się na treści. Dlatego wyzwanie codzienne czytanie we wrześniu odpuszczam i czytam wtedy, kiedy mam czas i ochotę. Zresztą z powodu zamkniętych bibliotek w UK (chociaż chyba od niedawna są już otwarte, tylko krótko) nie mam książek w wersji papierowej. Zostały mi domowe ebooki, a tam niestety nie da się liczyć stron. Mam jednak nadzieję, że utrzymam te minimum i przeczytam tyle samo co w sierpniu. A tak przedstawia się graficznie  moja lista przeczytanych stron.




Informuję też oficjalnie, że rozpoczęłam znów prawie dwutygodniowy urlop i mam nadzieję, że wykorzystam go z głową, ale też odpocznę fizycznie i psychicznie. Nigdzie nie wyjeżdżam, więc chciałabym go wykorzystać na inne przyjemności. 


środa, 26 sierpnia 2020

Wizualizacja celów i regulacja snu.

Witam

Co tam u Was słychać? Jak mijają Wam tegoroczne wakacje? Mamy już końcówkę sierpnia, a ja powiem szczerze, że w tym roku lata nie odczułam. Oprócz wspomnianej w poprzednim poście wyprawy do rezerwatu przyrody, nie byłam nigdzie. I nawet nie miałam jakoś ochoty spacerować. Może dlatego, że wszystko w moim mieście już mi się znudziło, widziałam już i przeszłam wszystko wzdłuż i wszerz wiele razy. Brakuje mi nowych widoków, nowych przygód. Bardzo lubię zwiedzać i kiedyś marzyło mi się, że będę wielką podróżniczką. Może gdybym miała prawo jazdy, to nie siedziałabym tyle w domu. A sami wiecie że na nogach niewiele się da zwiedzić. Przez pandemię wirusa byliśmy też uziemieni jeśli chodzi o wszelkie inne środki transportu. Myślałam że na urlopie podjadę chociaż nad pobliskie morze, niestety na peronie wisiała informacja że z powodu wirusa i dużej liczby podróżnych w to miejsce bilety nie będą sprzedawane.

Pogoda w UK też nas nie rozpieszcza. Prawdziwych upałów było niewiele, od wczoraj pogoda znów się popsuła i padał silny deszcz. Siedzę więc głównie w domu z moim P, bo nawet nie mamy tu żadnych znajomych, do których moglibyśmy się wybrać. Nadrabiam więc czytanie książek, a ostatnio się wzięłam za naukę angielskiego. Słabo mi to jednak idzie. Zdecydowanie lepiej za to czytanie. W sierpniu póki co nie opuściłam żadnego dnia i trwam w postanowieniu czytania minimum 50 stron dziennie. Pod koniec sierpnia pokażę jak się przedstawiają statystyki na każdy dzień. Wczoraj zaczęłam czytać 11 książkę w tym roku. Wygrałam ją na pewnym kanale na YT, chyba to pierwsza rzecz, którą udało mi się od kogoś dostać w prezencie. Szkoda że bez dedykacji. Książka, którą obecnie czytam to książka na pewno znanego Wam wszystkim autora Dana Browna. Tytuł "Zaginiony symbol". Czytaliście? Mnie się póki co bardzo podoba, trzyma w napięciu od samego początku. Chciałabym ją skończyć w tym miesiącu, jednak nie wiem czy czas mi na to pozwoli.







Ostatnio zaczęłam obserwować kilka osób na Instagramie (nie będę wymieniać nazw) i poczułam ogromną motywację do zmian. Podziwiam niektórych ludzi, że w wieku 25 lat osiągnęli tyle w swoim życiu. Wiem, że w moich czasach nie było takich możliwości, nawet internet był niedostępny przez długie lata. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym miała dostęp do wielu informacji, jakich teraz można mieć online. No cóż..nie ma co narzekać, tylko zakasać rękawy i działać. Na mini podcaście usłyszałam dziś, że po co mam żyć i narzekać, kiedy mogę to zmienić. Powinnam wyobrazić sobie siebie jakby wyglądało moje życie, gdybym naprawdę się o to postarała. Czy nie jest warto włożyć w to trochę wysiłku. Chyba że chcę do końca trwać w tym co obecnie i być nieszczęśliwą. Po drugie powinnam powiedzieć sobie, że inni mają jeszcze gorzej, są bardziej schorowani, mają gorsze warunki a mimo to udało im się. Więc czemu ja nie mogę? Po trzecie powinnam zrobić sobie wizualizację siebie i celu, który chcę wykonać. Jakie kroki powinnam poczynić, by dopiąć swego? Powiem Wam szczerze, że dało mi to do myślenia i kurczę, no muszę spiąć tyłek. Na razie jestem jakaś rozmemłana, rozciągnięta i sflaczała jak stary ciuch z lumpeksu. Na dodatek cierpię na bezsenność i zasypiam o 7 rano. I nie wiem jak to ogarnąć, bo żadne liczenie baranów, picie mleka czy branie tabletek nie działa. Rozregulowałam sobie rytm snu dzięki mojej pracy, a trochę też głupocie. A sami wiecie, człowiek niewyspany to człowiek niewydajny. Muszę więc popracować nad ilością swojego snu. To jest mój pierwszy priorytet na miesiąc wrzesień. I obiecuję sobie że będę w dni wolne od pracy kładła się najdalej o 1 w nocy. Wiem, że późno ale od czegoś trzeba zacząć. Mam zamiar założyć sobie notatnik i spisywać ilość godzin snu oraz pory kładzenia się do łóżka.

Cel nr 1 na miesiąc wrzesień: SEN - maximum 12.00 -1.00 w nocy i spanie minimum 8 godzin.

A Wy jaki macie cel na wrzesień?

niedziela, 23 sierpnia 2020

Wyprawa do rezerwatu przyrody i powrót.

Witam po długiej przerwie. Motywacja i chęci do bloga w lipcu i sierpniu jakoś nie były na wysokim poziomie, musiałam odpocząć. Jednak wracam, chociażby dla samej siebie. Nie zrobiłam podsumowania czerwca ani lipca i chyba już tak zostanie.

Z ważnych rzeczy które się wydarzyły to takie, iż zmienił mi się grafik w pracy. Od czerwca pracuję więc nie 8 godzin dziennie  a 12. Za to mam co dwa lub trzy dni wolne. Mogę więc nadrabiać tylko wtedy swoje zaległości, np. czytanie książek, spacery, gotowanie i szkolenie swoich pasji.

Od 2 sierpnia byłam w końcu na wyczekiwanym urlopie. Co prawda plany tegoroczne zmieniły się całkowicie ze względu na obecną sytuację panującą na całym świecie, w tym roku więc po raz pierwszy nie poleciałam do Polski by odwiedzić rodzinę. Zostałam w moim mieście w UK.

Od 2 sierpnia podjęłam wyzwanie czytania minimum 50 stron książki dziennie. Urlop to super okazja by nadrobić czytanie. W lipcu moja lista przeczytanych stron przedstawia się tak:



Nie jest źle, mogło być lepiej. Postanowiłam jednak nadrobić i poprawić swój wynik w sierpniu. Póki co udaje mi się na razie sumiennie go wykonywać i czytać na bieżąco. Dzięki temu kalendarzowi (zaczerpniętego od zaczytanej queridy z Instagrama) udało mi się od lipca przeczytać dwie książki. A obecnie jestem w połowie następnej. I powiem szczerze, że ten kalendarz to jest super motywacja i działa na mnie dopingująco.
Oprócz czytania książek nadrabiałam zaległości filmowe i serialowe. Jednak nie obejrzałam nic takiego ciekawego, co bym Wam mogła polecić, bo większość to zwykłe średniaki, które się zapomina zaraz po obejrzeniu.

Na urlopie udało mi się też w ciągu jednego dnia przejść z moim P. prawie 25 kilometrów w ogromnym upale głównie wśród pól, by dojść do rezerwatu przyrody w Freiston. Nie żałuję wyprawy, ale końcówka była dramatyczna. Chciałam usiąść na asfalcie i nie wstawać więcej. No dodatek nie wzięłam nic do jedzenia, chociaż głodni nie byliśmy. Wody do picia również ledwo starczyło, a w tym upale to sami wiecie pić chciało się niemiłosiernie. Jednak jestem dumna z siebie, iż mimo kłopotów z ostrogą i bolącymi nogami przeszłam taki kawał drogi.








 
 

Mam nadzieję, że podobają Wam się zdjęcia. Na pewno rezerwat ten nie spodoba się wszystkim, jednak dla kochających naturę, miłośników przyrody czy ludzi chcących pobyć sam na sam ze swoimi myślami jest to idealne miejsce.

Co jeszcze u mnie? Zaczęłam interesować się bardziej pielęgnacją ciała, włosingiem i ogólnie zamierzam zagłębiać się dalej w tej dziedzinie. Bardzo dużo też gotowaliśmy z moim P. i wypróbowaliśmy kilka nowych, ciekawych potraw. O tym jednak zrobię osobny wpis, bo już nie chcę robić zbędnego bałaganu.  

Mam też cichą nadzieję, że już takich długich przerw na blogu nie będzie. Zastanawiam się jednak czy lepiej robić tematyczne wpisy czy po prostu opisywać na bieżąco przebieg moich dni. Muszę to przemyśleć.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Olejek z pestek dyni, mazidło konopne Polny Warkocz i test eyelinera.

Hejka,
jak pisałam wcześniej, w czerwcu stawiam na pielęgnację skóry. I tak oto po raz pierwszy zamówiłam online dwa nowe produkty do testowania na mojej twarzy. 

Pierwszy z nich to olejek z pestek dyni, który przeznaczony jest do pielęgnacji skóry o obniżonej elastyczności, nierównomiernym kolorycie, suchej, łuszczącej się i zanieczyszczonej. Olejek nadaje się dla cery naczynkowej, skóry z rozstępami i trądzikiem.

Drugi produkt jest to mazidło konopne z firmy Polny Warkocz czyli krem do cery tłustej i trądzikowej. W skład jego wchodzi: masło Shea, zimnotłoczony nierafinowany olej konopny, witamina E, naturalny olejek z bergamotki, olejki eteryczne. Jak pisze na opakowaniu mazidło to gęsty krem o strukturze lekkiej pianki, która po aplikacji zamienia się w kremowe masełko. Zawartość oleju z konopi siewnej wspomaga regulację poziomu natłuszczenia skóry. Obecny w oleju chlorofil łagodzi podrażnienia i poprawia koloryt. Olejek z bergamotki ogranicza łojotok.

Obydwa produkty stosuję już kilka dni i jestem zadowolona. Wydaje mi się, że skóra stała się jaśniejsza, zniknęły małe przebarwienia, a w dotyku skóra jest miękka i gładka. Mazidło nie spodoba się wszystkim, bo ma bardzo tłustą konsystencję, jakbyśmy posmarowali się olejem. Najlepiej stosować go wieczorem długo przed pójściem spać, ponieważ może nam zatłuścić pościel i cały kosmetyk zostanie na poduszce. Również ten sam problem będzie przy stosowaniu olejku. Żaden produkt nie nadaje się pod makijaż. Oba produkty najlepiej stosować, kiedy wiemy że nie musimy już nigdzie wychodzić. Wracając jeszcze do olejku bardzo podoba mi się pipeta, którą nabieramy produkt. Dodatkowo jeśli ktoś jest zwolennikiem eko zarówno mazidło jak i olejek znajduje się w szklanym opakowaniu. Oba produkty pochodzą z internetowego sklepu The Straight From Nature i zapłaciłam za nie razem z przesyłką 14 funtów.







Kolejne dwa produkty, które chcę Wam przedstawić to są eyelinery. Jeden z firmy Revlon, drugi z L'Oreal. Pierwszy eyeliner jest w płynie, drugi jakby w kredce. Stosowałam do tej pory tylko Revlon, niestety z pędzelka nie jestem zadowolona, bo jest twardy i ciężko namalować nim idealną kreskę. Kolor jest ok, trwałość również, ponieważ idealnie poradził sobie na mojej powiece w ciągu 12godzinnej fizycznej pracy. Dla amatorów raczej nie polecam, i dla osób zmagających się jak ja z problemem trzęsących się rąk. Eyeliner z L'Oreal jest raczej ok ale kolor jest dużo jaśniejszy, kreska wygląda raczej jakbyśmy pomalowały go kredką. Zdecydowanie lepiej operowało mi się nim, niż eyelinerem z Revlona. Mimo wszystko to nie jest to czego szukam i będę szukać dalej idealnego eyelinera dla moich oczu.







1 fotka  L'Oreal



2 fotka Revlon


Mam nadzieję, że to nie pierwsze moje zakupy przez internet, bo do tej pory wszystkie kosmetyki kupowałam albo w drogeriach albo w supermarketach. A chciałabym zmienić coś w swojej codziennej pielęgnacji i wypróbować kosmetyki bardziej naturalne i z lepszym składem. Może coś polecicie na zmęczoną i odwodnioną cerę ze skłonnością do świecenia się po kilku godzinach pracy?

sobota, 13 czerwca 2020

Podsumowanie maja

Witam,
w końcu mam trochę wolnego czasu, by podsumować miniony maj. Nadal wyobrażam sobie, że kiedyś będę mogła pochwalić się Wam czymś więcej i że zaskoczę nie tylko samą siebie ale i innych. Nie do końca mogę winę zwalić na obecną sytuację panującą na całym świecie. To że podróżować nie mogę, nie znaczy że nie mogłam się wykazać w innych dziedzinach. No cóż...Wiem że nie powinnam się porównywać do innych, ale niestety z każdym dniem uświadamiam sobie, że moje życie jest nijakie i mało w nim radości. Brakuje mi pomysłów jak wykorzystać ciekawie wolne chwile, chociaż inspiracji w necie jest wiele. Zawsze mówię sobie, że to nie dla mnie, na to mnie nie stać, nie jestem na tyle odważna, szalona itd. Wiem, zawsze marudzę w swoich podsumowaniach i ogólnie na swym blogu, może jednak mam taki charakter, a może to już i starość.

Kończąc te marudne wywody, czas na podsumowanie:

1. Udało mi się przeczytać prawie całą książkę Jojo Moyes "Kolory pawich piór". Stanowczo za mało.



2. Przez pewien czas udawało mi się czytać pół godziny dziennie, po czym nastąpiło wielkie bum i zaprzestałam.
3. Filmowo: Obejrzałam 7 filmów w tym dwie części Harrego Pottera. Reszta to: The Lodgers.Przeklęci; Groźne kłamstwa; Były lokator; Niewłaściwa Missy; Earl i ja, i umierająca dziewczyna.
  4. Obejrzałam dokument na Netflixie "Tańcząc z ptakami" oraz dokument o Zaginionych królestwach Afryki.




5. Byłam na tygodniowym urlopie i prawie każdego dnia spacerowałam, czasem nawet dwukrotnie. Jednego dnia udało się zrobić ponad 20km.
6. Odwiedziłam wszystkie lasy w moim mieście. Chodziłam oglądać zachody słońca nad rzeką.


 
7. Zaliczyłam opaleniznę by na drugi dzień wyglądać jak rak.
8. Robiłam nowe potrawy w tym makaron z cukinią i tuńczykiem.




9. Piłam koktajle z selera, jarmużu ale w tym miesiącu dorzuciłam też kapustę.

 


10. Zaopatrzyłam się w nowe kosmetyki.




11. Odkurzyłam w końcu pod materacem.
12. Kupiłam słoik do robienia lemoniady i koszyk na owoce.



13. Upiekłam ciasto z rabarbarem.




A teraz czas na mało przyjemne podsumowanie:
1. Śmierć członka rodziny.
2. Wypadnięcie plomby.
3. Niemiłosierny ból drugiego zęba przez tydzień czasu.
4. Bycie świadkiem akcji policyjnej u sąsiadów. Nienawidzę takich sytuacji. 

I to byłoby na tyle jeśli chodzi o maj. Dużo nieprzyjemnych rzeczy wydarzyło się nie z mojej winy, a które spowodowały, że traciłam chęci do życia. Jednak starałam się szybko odganiać czarne myśli i przynajmniej urlop wykorzystałam aktywnie, mimo że były to tylko spacery po moim mieście. 

A jak minął u Was maj?

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia